czwartek, 27 sierpnia 2009

loneliness.

XYZ napisał...
-Hej!
-Hej
-
Dalej tam siedzisz?
-Taaa
-
Ojacieee...pewnie codziennie balujesz, co? przyznaj się!
-Taaa
-
I pewnie już połowę miasta znasz ;)
-Noo
-
A co z Twoim chłopakiem? Jesteście dalej razem, co nie?
-Taaa.


{Pani z zielonego sklepu pieczywa
Prostytutki na końcu nieba
Zabierzcie ten tłum!
Próbuję spać

Zegarki biologiczne
Samobójców wiszących szeptem
Zabierzcie ten tłum!
Próbuję śnić*}

O istocie Samotnosci powinnismy rozmawiac z drzewami. Szczególnie tymi, które w oddaleniu od innych wyjątkowo uważnie wpatrują się w Niebo. Zazwyczaj są one masywniejsze od pozostałych. Samotność jest ciągłą walką, nie tyle z możliwością niekontrolowanego dopuszczania się grzechu, co walką z samym sobą. Dlatego też każde samotne drzewo jest tak silne. Dlatego też ja potrzebuję teraz tej swojej Samotności, mimo, iż jest ona dla mnie w tym momencie tak straszna i przerażająca. I nikt oprócz mnie, nie ma o niej pojęcia.

Stęsknionymi palcami dotykam swojego ciała. Rozmawiając z Bogiem codziennie staję na przeciw lustra. Samotność, to takie dziwne uczucie. Przerażenie i chęć ucieczki, podczas której człowiek nie ma nawet odwagi aby odwrócić się i spojrzeć na swój cień. Gdzieś w powietrzu krąży nade mną mój Anioł Stróż, Miłość mojego mężczyzny, którą czuję w powietrzu, dostrzegam unoszącą się w liściach.

Dedykuję te 10 miesięcy sobie, by przez swą Samotność poznać swoje nawiększe lęki, i słabości. Moje uczucia, pragnienia, nadzieje, nigdy nie będą już miały przede mną tajemnic.


{Ciekawe, o czym myślisz w tym momencie?
Ja właśnie żuję gumę dla dzieci
Przystawiam do szyby nos
Ty mówisz, że pobrudzę szybę
A ja mowię, że ją umyję
Ale ogólnie jesteśmy szczęśliwi, że
Spotkaliśmy się i lekko lecąc
Liczymy oddechy miasta, które śpi
12 godzin
Uchodzi z nas powietrze, zmieniamy się
Zmieniamy się zmieniamy się zmieniamy się zmieniamy

*KDZKPW}

niedziela, 23 sierpnia 2009

miłość.

Szłyśmy ulicą 1-go Maja, mając po zaledwie jedenaście lat. Pełne życia, nadziei i pragnień. Na przeciwko szli oni, młoda para trzymająca się za ręce. Pamiętam to tak dokładnie, słowa "my też niedługo będziemy tak chodzić", nasz uśmiech pełen optymizmu. Ta para oczywiście nie jest już razem, a ludzie ci nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że ktoś obcy pamięta, jak pewnego, słonecznego dnia, przepełnieni miłością szli trzymając się za ręce.

Byłyśmy młode i obsesyjnie marzyłyśmy o chodzeniu za rękę. Setki książek dla nastolatek wcale nie pomagały w odnalezieniu ideału. Kreowały pewien wzór, coś jak pieczątkę z ziemniaka. Wpasujesz się, to będziesz moim chłopakiem, nie, to nie, następny, sorry. Ziemniaków przecież zawsze pod dostatkiem.

Czasem bolało. A kiedy perfekcyjny, tygodniowy związek się kończył, świat tracił na znaczeniu tylko po to, by za rogiem znów go nabrać. I tak oto metodą prób i błędów było się z każdym chłopcem dookoła. Może "było", to zbyt duże słowo. Szło się z nim na spacer, do parku, na pizzę ze znajomymi, o chodzeniu na piwo nikt wtedy nawet nie myślał, i nikt nie miał tyle odwagi, by iść środkiem miasta, trzymając się za ręce. Aż w końcu spotykało się Jego. Pachnący i idealny. Pasuje w nim wszystko- styl ubierania się, kolor oczu, upodobania muzyczne. Świat jakby staje na głowie, robactwo w brzuchu zwane motylami nie pozwala spać. Wpadało się w obsesję, koniecznie trzeba było być tam, gdzie on. Miałyśmy po 15ście lat, i naprawdę wierzyłyśmy, że On jest tym Jedynym. Z kolejnym rokiem Jedynego zastępowali Drugi, Trzeci i Czwarty, ale co to właściwie ma do rzeczy.

Człowiek wpada w paranoję, zmienia zwyczaje, broń Boże (!) nie może iść w miejsce, które przywołuje tyle wspomnień. Siódmy absolutnie nie może słuchać tej samej muzyki, co Pierwszy, a Ósmy mieć oczu koloru Czwartego.

Miałyśmy po jedenaście lat i otwarcie marzyłyśmy o miłości. Nie znalazłyśmy jej w oczach Pierwszego, i włosach Szóstego. Nie było jej ani pod poduszką, ani na huśtawce, pod karuzelą, ani w gwiazdach.
Kobieta na swej drodze nie spotyka tylu mężczyzn, ilu jest w stanie kochać, tylko tylu, ilu potrzebuje by zrozumieć sens jej istnienia. Każdy z nich jest zarówno Mistrzem, jak i Uczniem, Kochankiem, jak i Wrogiem.

Ze skrzynek mailowych usuwałam dziś nagromadzone przez szereg ostatnich lat wiadomości. Może nie było ich ośmiu, ale z pewnością kilku. Nie pamiętałam nawet, że X. każdego dnia pisał do mnie, jak bardzo mnie kochał, a Y. tak bardzo się bał. Z. natomiast trochę się dąsał, ale przecież mieliśmy ze sobą tyle wspólnego. Nie pamiętałam już tego, tych zawirowań, wyznań, płaczu w poduszkę i nieprzespanych nocy. Bo w końcu przyszła. Nie była sztuczna, silikonowa, nie o niej czytało się tyle w gazetach, i nie była to miłość, którą opisywali poeci. Było to coś zwykłego.

Gdy człowiek ma jedenaście lat nie myśli o tym, że gdyby spotkał tego samego człowieka, na tej samej drodze, tylko kilka lat później, to może on właśnie byłby tym Prawdziwym, że każdy z nich posiada te same cechy. Ale nie. Człowiek traci masę szans tylko dlatego, że w telewizji ktoś tak pięknie kłamał o miłości, a on był zbyt młody, by to zrozumieć.

"I wtedy pomyślałem , że na świecie są rzeczy wielkie i że wspaniałe jest to, że po latach chodzenia boso przychodzi jednak taki dzień, kiedy człowiek może założyć buty i nie bać się, że idąc po ziemi zostawia na niej swój ślad."

{Kapuściński}

sobota, 15 sierpnia 2009

powroty.

Od odejścia piękniejsze są powroty. Pewna bliska mi osoba zapytała ostatnio, czy nie mogłabym w końcu wrócić. Zapamiętane z dzieciństwa uliczki straszą pustką, mijani na ulicach nie są ważni na tyle, by ich w ogóle zauważać. A może ich twarze po prostu gdzieś się rozpłynęły.

Genewa mnie zachwyciła. Obiecałam, że kiedyś tu wrócę i tak właśnie zrobiłam. Wróciłam ze świadomością, że te 1200 km dalej ktoś kocha i czeka.

Powróćmy do marzeń, tam, gdzie trawa jest tak zielona a my, siedząc na parapecie, pijemy masakrycznie przesłodzoną herbatę.

sobota, 1 sierpnia 2009

Warsaw, 01.08.1944

Godzina siedemnasta, dźwięk syren wymusza oderwanie wzroku od laptopa. Pierwszy sierpnia 1944.

Ktoś zrobił z tego masowe święto. Celebracja chwili, którą Polacy ogółem mają w poważaniu. Niepotrzebne, bezsensowne, idiotyczne, ale świętujemy, bo nie mamy pojęcia. Ogrom bólu i cierpienia widoczny jest za zasłoną dymną, którą, między nami, imituje w dzisiejszych czasach dym papierosa. A kogo to obchodzi. W szkole nauczą, że było bezsensowne, ale Antek pójdzie poobserwować co się dzieje, bo na pewno będzie fajnie. Tak, będzie fajnie, i będą znajomi, za których ktoś umierał. Ale Antek myśli, że nie za niego, bo przecież jego babka nie miała pojęcia, że się urodzi, i depcząc niedopałek papierosa przejdzie pustą uliczkę.

Warsaw.

Ktoś inny, nieznany, również tamtędy kiedyś szedł. W ciemności migotał karabin i przepaska biało-czerwona. Ale on szedł, nie bał się samotności, zapomnienia, braku sensu. Bał się, że wraz z jego śmiercią umrą jego ideały. A Antek idąc uliczką która wchłonęła jego krew, splunął na nią z braku szacunku.