czwartek, 29 lipca 2010

'Marmurowe świerszcze'

Z trudem otwieram ciężką, mosiężną furtkę. Z oddali widzę Krysię, trzymającą w zmarzłych dłoniach małe, czerwone światełko. Świerszcze, setki świerszczy grających magiczny koncert w tę mroźną noc. Ciemność, a wśród niej gwiazda, jedna, jedyna. A ich setki. Urzekli mnie spokojem. Więksi i mniejsi. Czekają w kolejce po Niebo.

Krysia ma 16 lat. Uśmiecha się do mnie, nie sposób oprzeć się jej dołeczkom, nie sposób nie zakochać się w wyraźnych rysach. Jest czwartek, 25 lipca. W miłosnym, młodzieńczym pędzie przebiega ulicę, a on macha, krzyczy zbyt niewyraźnie, by słyszeć. Może słowa o miłości? Zwiewna sukienka ledwo sięga gładkich łydek, które nie zaznały jeszcze grzechu. Widzę, jak drgają jej niewinne piersi. Powoli, w rytm oddechu unoszą się i nagle opadają. On czeka.

Zaraz do niego dojdzie. 13 listopad. List od syna, zaraz dojdzie w miękkiej, pachnącej kopercie. Ukochany, jedyny wyjechał, by służyć krajowi.

-Wie pani jak to jest, młodzież się rwie. Ale on wróci, już niedługo. Zuch chłopak, wysoki, a jaki przystojny! Ma niespełna 19 lat...- to prawie tyle, ile ja. Łza błyszcząca w oku starca narusza rownowagę.

Świerszcze. Kobiecina w cieńkim płaszczu siedzi pod drzewem. Niepewnie podchodzę do niej.

-Mogę?- pytam, wskazując miejsce obok.

-Rzadko kto nas odwiedza. Słyszy pani, jak pięknie grają? Nasz syn grywał czasem na fortepianie. Uśmiecha się. Bldady chłopiec o pięknych, dużych dłoniach.

-Zagrać pani?

Delikatne, pachnące mydłem palce powoli przesuwają się przed moją twarzą. Muzyka świerszczy przybiera na sile. Patrzę na małą, okrągłą fotografię.

-A to?- pytam kobiecinę

-To? Mariolka! Malutka! 3 latka! Uśmiechnij się no do pani Mariolciu! Ma takie wielkie, migdałowe oczy. Jadła pani migdały?

Powoli przedzieram się przez chaszcze. Wszystko wkoło zarosło. Jest ciemno i zimno. Potykam się o jakiś kamień. Podnoszę go, jest chłodny i biały, jak marmur. Sporo tu tego. Lodowaty i niedostępny zazdrośnie kryje swoje tajemnice. Ale co się stało z Krysią?

-Krysia?

Marmur milczy. Siwowłosy starzec doczekał się listu od syna, pomarszczone dłonie długo tuliły pożółką kartkę do piersi. Jego łzy, niczym perły andersenowej księżniczki, nie wstrząsnęły wszechświatem. A teraz, po tylu latach, znów razem. Zimno tu.

-Zagrać pani?

Chude, blade dłonie suną po fortepianie, wydając dźwięk zardzewiałej, mosiężnej bramki. Rutynowe "bo widzi pani, tak to już jest" nie polepsza atmosfery. Muzykę otwieranego piwa tłumi płacz dziecka. Może mu zimno?

-Mariolko nie płacz, wsłuchaj się w świerszcze, słyszysz, jak grają? Do snu ci grają dziecino, do snu.

Powietrze, jakieś takie cięższe. A tu jakoś cicho, spokojnie.

-Dzień jak co dzień.

Marmur leżący pod drzewem niemo wpatruje się we mnie oczami kobiety w cieńkim płaszczu. Okrągłe zdjęcia, czarne, wytarte napisy krzyczą swoje historie. Piwo lekko wiruje mi w głowie, jak nagły pisk opon, śmiech dziecka spadającego z huśtawki, obraz młodzieńca stojącego po drugiej stronie ulicy, szepcącego słowa miłości. Dźwięk karabinu miesza się z dźwiękami fortepianu.

Mosiężne ogrodzenie graniczy z ulicą. Słychać samochody, czuć smród spalin. A tu cicho. Zimny marmur, świerszcze i mały, czerwony płomyk, tlący się swoim rytmem. Ktoś śmieje się za ogrodzeniem. W oddali widać okna, oświetlone, ciepłe mieszkania. Tu tak zimno, a płomyk jako jedyny daje tyle ciepła. Nade mną gwiazdy. Miliony gwiazd. I świerszcze, tysiące świerszczy. Nie warte, by o nich pamiętać. Tu leży Krysia. Lat 16.

czwartek, 24 czerwca 2010

pykkk!

pękła bańka mydlana.
Dziesięć miesięcy się skończyło,
a wraz z nimi całe moje przeszłe życie.
Nie ma już nic.