niedziela, 23 sierpnia 2009

miłość.

Szłyśmy ulicą 1-go Maja, mając po zaledwie jedenaście lat. Pełne życia, nadziei i pragnień. Na przeciwko szli oni, młoda para trzymająca się za ręce. Pamiętam to tak dokładnie, słowa "my też niedługo będziemy tak chodzić", nasz uśmiech pełen optymizmu. Ta para oczywiście nie jest już razem, a ludzie ci nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że ktoś obcy pamięta, jak pewnego, słonecznego dnia, przepełnieni miłością szli trzymając się za ręce.

Byłyśmy młode i obsesyjnie marzyłyśmy o chodzeniu za rękę. Setki książek dla nastolatek wcale nie pomagały w odnalezieniu ideału. Kreowały pewien wzór, coś jak pieczątkę z ziemniaka. Wpasujesz się, to będziesz moim chłopakiem, nie, to nie, następny, sorry. Ziemniaków przecież zawsze pod dostatkiem.

Czasem bolało. A kiedy perfekcyjny, tygodniowy związek się kończył, świat tracił na znaczeniu tylko po to, by za rogiem znów go nabrać. I tak oto metodą prób i błędów było się z każdym chłopcem dookoła. Może "było", to zbyt duże słowo. Szło się z nim na spacer, do parku, na pizzę ze znajomymi, o chodzeniu na piwo nikt wtedy nawet nie myślał, i nikt nie miał tyle odwagi, by iść środkiem miasta, trzymając się za ręce. Aż w końcu spotykało się Jego. Pachnący i idealny. Pasuje w nim wszystko- styl ubierania się, kolor oczu, upodobania muzyczne. Świat jakby staje na głowie, robactwo w brzuchu zwane motylami nie pozwala spać. Wpadało się w obsesję, koniecznie trzeba było być tam, gdzie on. Miałyśmy po 15ście lat, i naprawdę wierzyłyśmy, że On jest tym Jedynym. Z kolejnym rokiem Jedynego zastępowali Drugi, Trzeci i Czwarty, ale co to właściwie ma do rzeczy.

Człowiek wpada w paranoję, zmienia zwyczaje, broń Boże (!) nie może iść w miejsce, które przywołuje tyle wspomnień. Siódmy absolutnie nie może słuchać tej samej muzyki, co Pierwszy, a Ósmy mieć oczu koloru Czwartego.

Miałyśmy po jedenaście lat i otwarcie marzyłyśmy o miłości. Nie znalazłyśmy jej w oczach Pierwszego, i włosach Szóstego. Nie było jej ani pod poduszką, ani na huśtawce, pod karuzelą, ani w gwiazdach.
Kobieta na swej drodze nie spotyka tylu mężczyzn, ilu jest w stanie kochać, tylko tylu, ilu potrzebuje by zrozumieć sens jej istnienia. Każdy z nich jest zarówno Mistrzem, jak i Uczniem, Kochankiem, jak i Wrogiem.

Ze skrzynek mailowych usuwałam dziś nagromadzone przez szereg ostatnich lat wiadomości. Może nie było ich ośmiu, ale z pewnością kilku. Nie pamiętałam nawet, że X. każdego dnia pisał do mnie, jak bardzo mnie kochał, a Y. tak bardzo się bał. Z. natomiast trochę się dąsał, ale przecież mieliśmy ze sobą tyle wspólnego. Nie pamiętałam już tego, tych zawirowań, wyznań, płaczu w poduszkę i nieprzespanych nocy. Bo w końcu przyszła. Nie była sztuczna, silikonowa, nie o niej czytało się tyle w gazetach, i nie była to miłość, którą opisywali poeci. Było to coś zwykłego.

Gdy człowiek ma jedenaście lat nie myśli o tym, że gdyby spotkał tego samego człowieka, na tej samej drodze, tylko kilka lat później, to może on właśnie byłby tym Prawdziwym, że każdy z nich posiada te same cechy. Ale nie. Człowiek traci masę szans tylko dlatego, że w telewizji ktoś tak pięknie kłamał o miłości, a on był zbyt młody, by to zrozumieć.

"I wtedy pomyślałem , że na świecie są rzeczy wielkie i że wspaniałe jest to, że po latach chodzenia boso przychodzi jednak taki dzień, kiedy człowiek może założyć buty i nie bać się, że idąc po ziemi zostawia na niej swój ślad."

{Kapuściński}

3 komentarze:

  1. Kazda kobieta, z ktora bylem zostawila mi czastke siebie, juz nie jestem tym ktory poznal ta Pierwsza

    OdpowiedzUsuń
  2. czesc kochanie! jak mi się to miło czytało! ;) jak to pięknie, że mamy w końcu swoje niebo i klątwy w stylu "miesiąc i 10 dni" (chociaż nie jestem pewna czy właśnie tyle, bo dzieki bogu juz zapomnialam:P) przestaly dzialac! sciskam Cie goraco i caluje z jg!

    OdpowiedzUsuń